Udało mi się upolować książkę "Grzegorz Łapanowski Smakuje". Książka kucharska jest dla mnie czymś więcej niż zbiorem przepisów. To przelane na papier uczucia i emocje kucharza, jego przyzwyczajenia i tradycje, ciekawość i pomysłowość.
Grzegorzem Łapanowskim jestem oczarowana. Uwielbiam facetów w kuchni. Takich, którzy dobrze wiedzą co mają robić i potrafią zaskoczyć. Taki mój mały fetysz. Kuchnia też może być polem do zademonstrowania swego opanowania i siły.
Odnośnie "Smakuje" można mieć uwagi odnośnie jakości wydania i reklam na stronach przedtytułowych. Miękka oprawa i matowy papier nie wydają się być zbyt dobrym pomysłem w kontekście użytkowania książek kucharskich. Uwagę przykuwają jednak piękne zdjęcia, miejscami całostronicowe.
Jest to książka w której każdy znajdzie coś dla siebie. Próżno tu szukać bardzo wyszukanych przepisów i tajemnych receptur. Łapanowski prowadzi nas kuchennymi drzwiami w świat aromatów, naturalnych składników i dobrego jedzenia.
Większość produktów znajdziemy w pobliskim warzywniaku. Chociaż zdarzają się też dziwadła w postaci choćby topinambura, który może w Warszawie jest dostępny, ale niestety w Toruniu próżno go szukać. Niemniej wiele jest składników i połączeń smakowych, które chciałabym wypróbować.
Książka podzielona jest na 16 rozdziałów. Pierwszy rozdział jest czymś w rodzaju wstępu - dowiemy się z nich w jaki sposób wybierać najlepsze produkty. Drugi to indeks produktów i terminów kulinarnych, krótki - ale użyteczny. Kolejne rozdziały traktują już o samym jedzeniu, które podzielone zostało kategoriami - od chleba, przez różne rodzaje mięsa, na owocach kończąc. Na początku każdego z tych rozdziałów następuje krótki opis konkretnego produktu - czym jest, skąd się bierze, jakie są najlepsze połączenia smakowe. Po owej charakterystyce przechodzimy do serii przepisów wykorzystujących dany produkt.
Po lekturze naszła mnie refleksja - jestem wielką szczęściarą z racji swego pochodzenia. Mama prowadząca gospodarstwo ekologiczne, tradycja domowych obiadów i zjedzonych śniadań - ukształtowały moje nawyki żywieniowe. Mam wstręt do jajek i mięsa z supermarketu. Wolę kiszone ogórki, od pomidorów w styczniu. Oczywiście popełniam błędy żywieniowe, jednak uważniej przyglądam się temu, co kupuję. Zawsze ostoją zostanie mi mama i swojskie jajka od zielononóżki. A skoro przy swojskości jesteśmy - wyczekuję lata. Lata o smaku kwaśnego mleka z młodymi ziemniaczkami i koperkiem. Mniam.
Książka kucharska służy przede wszystkim do czerpania z niej inspiracji. Miały być czerwone kopytka, niestety moje wyszły różowe - miałam zbyt mało domowego soku z buraków. Kolor nie zmienia faktu, że były pyszne. ;)
Składniki:
1 kg mączystych ziemniaków,
300 g mąki pszennej,
2 łyżki posiekanego koperku,
3 łyżki posiekanej rukoli,
mała garść startego sera carskiego lub parmezanu,
1 l barszczu
(użyłam słoiczek domowego soku z buraków ok. 330 ml, niestety okazało się, że to za mało),
*od siebie dodałam jajko (nawyk z domu, ani myślę go zmieniać).
1. Ziemniaki ugotować w mundurkach na miękko. Ostudzić, obrać i przecisnąć przez praskę.
2. Do masy dodać koperek, rukolę, ser, mąkę i jajko. Wyrobić masę.
3. Uformować wałek i kroić kopytka. Gotować w barszczu. Wyjąć minutę po wypłynięciu.
4. Autor proponuje podawać z szałwią smażoną na maśle. Ja swoje podałam w towarzystwie jajka w mundurku oraz sosu, z smażonego na maśle szpinaku z łyżką płatków suszonych pomidorów i płatkami czosnku.
Smakowałem, potwierdzam, że pyszne!
OdpowiedzUsuńNie miałam nawet okazji przejrzeć tej książki, ale przy najbliższej wizycie w księgarni z pewnością to uczynię :)
OdpowiedzUsuńA kopytka śliczne :)
Naprawdę polecam! Zabrzmi nieco na wyrost: ale Grzegorz to nasz polski Jamie Olivier. ;)
Usuń